Motywacja

Jak ojcowie wywalczyli szkołę

Najpierw sprostowanie tytułu. Nie tylko ojcowie, bo były też mamy. Nie wywalczyli, tylko przekonali samorząd do zmiany decyzji. Nie szkołę, ale filię szkoły. A poza tym wszystko się zgadza.

Choć brzmi to jak news z Radia Erewań, wszystko wydarzyło się naprawdę. We wrześniu 2013 roku w podwarszawskim Mysiadle otwarto budynek Centrum Edukacji i Sportu (CEiS), a w nim Szkołę Podstawową im. Polskich Olimpijczyków, najnowocześniejszą placówkę edukacyjną w Polsce. Tak przynajmniej oceniały ją media, porównując budynek do siedziby Google’a w Dolinie Krzemowej. Ogromna hala sportowa, nowoczesne sale lekcyjne z rzutnikami cyfrowymi, ogrody na dachu, nawet takie techniczne nowinki jak system rekuperacji – no po prostu cymesik! Naukę rozpoczęło wtedy niecałe 500 dzieci. Docelowo, po wybudowaniu pozostałych części szkoły, ma być ich 920.

Wizualizacja Centrum Edukacji i Sportu. Na razie wybudowano 1/3 kompleksu, tę najbardziej na lewo.

Wizualizacja Centrum Edukacji i Sportu. Na razie wybudowano 1/3 kompleksu, tę najbardziej na lewo.

Szkoła cieszyła się ogromną popularnością. Zgłosiło się mnóstwo rodziców zainteresowanych zapisaniem tutaj swoich pociech. Szybko okazało się, że jest ich nadspodziewanie dużo – tak dużo, że w 2015 roku zabrakło miejsc dla dzieci, które są zameldowane w rejonie!

Skąd to zamieszanie? Według wyliczeń, około 10 tysięcy mieszkańców gminy Lesznowola, na terenie której znajduje się Mysiadło, nie jest tu zameldowanych. Nie wiadomo więc było ile dokładnie dzieci w danym roku zostanie zgłoszonych. A zgodnie z obowiązującymi jeszcze w 2014 roku zasadami szkoła miała obowiązek przyjąć wszystkich chętnych mieszkających na tym terenie. Dodatkowo roczniki, które rozpoczęły naukę w tutejszym gimnazjum, jeszcze go nie skończyły. Nie nastąpiła więc naturalna rotacja uczniów, których wciąż przybywało, a żaden rocznik nie ubywał, zwalniając w ten sposób miejsce dla młodszych. W konsekwencji wszystkie sale w szkole były zajęte.

By wyjść z tej sytuacji z twarzą, władze gminy podjęły decyzję o uruchomieniu dwóch tymczasowych filii, do których trafiłyby najmłodsze dzieci. Ta sytuacja oburzyła rodziców pierwszoklasistów, rozpoczynających edukację szkolną we wrześniu 2015 roku. Nie dość, że ich dzieci nie uczyłyby się w nowoczesnym Centrum Edukacji i Sportu, w którym mieści się szkoła dedykowana dla tego rejonu, to na dodatek jedna z filii została zlokalizowana w parterowym, sypiącym się budyneczku, zwanym przez wszystkich „barakiem”. O tym:


„Barak” to ten ze ścianami w kolorowe kropki. Śliczny, prawda? Mieści się tuż przy Puławskiej, trzypasmowej ulicy wylotowej z Warszawy, przez co z tej strony nie można otwierać okien. Przyległym do „baraku” budynkiem jest widoczny na zdjęciu Bar „Sonia”, miejsce schadzek lokalnych amatorów domowego jedzenia (pozdrawiamy pana siedzącego przy stoliku!). Z drugiej strony „baraku” – tam, gdzie już można otwierać okna – znajduje się zakład naprawczy wózków widłowych. Nie wiem, może mam jakieś przesadne wymagania, ale to chyba nie jest najlepsze miejsce na umiejscowienie szkoły z pierwszą klasą podstawówki.

Z tego samego założenia wyszli rodzice, którzy na początku roku wyrazili swoje oburzenie podczas spotkania z wójt gminy Lesznowola, Joanną Batycką-Wąsik. Początkowo władze samorządowe nie chciały zmieniać swojej decyzji, argumentując, że miejsce jest odnowione, bezpieczne i sprawdzone (wcześniej mieściło się tu przedszkole).

Jednak rodzice nie dawali za wygraną. Co ciekawe, pierwsze skrzypce w tej sprawie grali ojcowie!

Przede wszystkim znaleźli wolny budynek, raptem uliczkę dalej od CEiS. Była w nim kiedyś prywatna szkoła muzyczna, ale nie przetrwała. Przez kilka miesięcy placówka stała pusta, zachęcając jedynie wywieszonym banerem z napisem „Do wynajęcia”. Budynek szkolny, wykończony, sprawdzony jako placówka edukacyjna – czyż nie jest to świetne miejsce na szkołę?

Ojcowie z pomocą mam przygotowali pismo do wójt gminy, w którym zasugerowali ten budynek. Potem zaczęli zbierać podpisy, chodząc cierpliwie od mieszkania do mieszkania tych, których dzieci miały się gnieździć we wspomnianym „baraku”. Dzieci było około setki, więc bez trudu zebrali prawie dwieście podpisów (ojców, mam, babć i dziadków). 

Z taką listą, w bojowych nastrojach, udali się do Urzędu Gminy. I wiecie co? Załatwili sprawę od ręki! Niepotrzebne były nawet twarde negocjacje. Pani wójt zobaczyła listę i bez wahania przychyliła się do prośby rodziców, zapewniając, że przeprowadzi sprawę przez urzędniczą machinę. I przeprowadziła!

1 września 2015 roku w odremontowanym budynku przy ulicy Ogrodowej 13, gdzie ostatecznie znalazła się filia Szkoły Podstawowej im. Polskich Olimpijczyków w Mysiadle, rozpoczęły naukę dzieci z klas 0 i 1.

Można? Można!

W tej historii jest kilka wątków, na które warto zwrócić uwagę.

  • Aktywizacja ojców. Sporo się nasłuchałem o tym, jak to tatusiowie nie interesują się swoimi dziećmi. Owszem, donoszą pieniądze do domu, a potem piwko, pilot i transmisja meczu. Gryzło się to z moimi obserwacjami, ponieważ choćby na osiedlu, na którym mieszkam, małych dzieci jest dużo i często bawią się z nimi ojcowie. Że nie wspomnę o wciąż rosnącej rzeszy blogujących tatusiów, którzy dzielą się swoim doświadczeniem ojcostwa publicznie, bez wstydu, wręcz z dumą! Sytuacja z organizacją szkoły w Mysiadle pokazała, że jak trzeba, to tata zakasze rękawy i załatwi każdą sprawę. 
  • Władza ludzi słucha. Wiadomo, że nie zawsze i nie wszędzie, ale nie zaszkodzi spróbować. Trzeba tylko nacisnąć odpowiedni „przycisk”. Na wsi takie 200 zawiedzionych głosów łatwo przełożyć na frekwencję w najbliższych wyborach. Samorządowcy potrafią liczyć i wiedzą, że czasami tyle wystarczy, by przegrać.
  • Warto coś zrobić oddolnie. To nie jest tak, że „pewne rzeczy się dzieją odgórnie”, a my możemy jedynie „pokornie je przyjąć”, bo „nic od nas nie zależy”. Wiele od nas zależy! Nie głosujemy tylko raz na cztery czy pięć lat. Głosujemy codziennymi wyborami: marazmem lub zaangażowaniem w lokalne sprawy, „tumiwisizmem” lub postawą „amożesięuda”. Bo kto wie – może się uda!
  • To my współtworzymy zasady. Jednym z efektów wspomnianego „buntu ojców” było zaostrzenie zasad przyjmowania dzieci do tutejszej szkoły. Już nie wystarczy tylko mieszkać na terenie gminy Lesznowola. Trzeba jeszcze być tu zameldowanym (czyli figurować w ewidencji ludności) i płacić tutaj podatki (zaświadczenie z Urzędu Skarbowego). Wszystko po to, by rdzenni mieszkańcy gminy mieli jednak pierwszeństwo.

A skąd znam powyższą historię? Jestem jednym z ojców, których dziecko rozpoczęło naukę w pierwszej klasie w tej szkole. Załatwili to moi sąsiedzi-tatusiowie. Jestem z nich bardzo dumny!

 
Dobrego roku (szkolnego)!

Tekst i zdjęcia (jeśli nie zaznaczono inaczej)

Marcin Perfuński
Share:

Leave a reply