Supertata na śniadanie
Tytuł jest trochę mylący, bo nie chodzi jedynie o mnie, ale o całą moją rodzinę. Byliśmy w „Pytaniu na śniadanie” – po raz pierwszy publicznie wszyscy razem.
To była „szybka piłka”: w środę zaproszenie, w czwartek negocjacje z żoną, w piątek decyzja i w sobotę występ w telewizji. Temat znany już z artykułu, który w lutym ukazał się w magazynie „Dziecko”: jeden facet i pięć kobiet.
Pierwsza myśl – jakże kusząca! – że zostałem zaproszony do programu jako takie dziwadło: „He he, chłopa nie umie se zrobić, he he, i mu tylko baby wychodzą, he he!”. Odgoniłem ją w jednej sekundzie, bo to przecież nieuczciwe z góry zakładać złą wolę zapraszającego. Tym bardziej, że osoba kontaktowa z TVP2 najwyraźniej odrobiła lekcję i kojarzyła sporo faktów o mnie.
Mamo, co ta pani ci robi? |
A właściwie o nas, bo od początku była mowa o rozmowie z całą rodziną. To była dla mnie nowość. Do tej pory, gdziekolwiek byłem zapraszany jako bloger, jechałem jako prowadzący bloga o ojcostwie. Owszem, punktem wyjścia do wszystkich moich tekstów jest doświadczenie rodzicielskie, ale jednak widziane przez tatowe okulary. Do mówienia o tym nie jest potrzebna rodzina u boku, a tu koniecznie miała być i żona, i dzieci. Podejrzane… 😉
No dobra, ja też chcę |
Ta decyzja wymagała przełamania jednej bariery, której do tej pory staraliśmy się nie przekraczać – że nie pokazujemy twarzy dzieci. Jednak z każdym kolejnym mailem, jakie wymieniałem z redakcją „Pytania na śniadanie”, czułem, że w tym przypadku chodzi o coś naprawdę ważnego: o pokazanie, że rodzina wielodzietna może być fajna, że nie trzeba się jej bać i że wychowywanie dużej liczby dzieci daje kupę frajdy. Bez pokazania tych dzieci bylibyśmy niewiarygodni.
Cisza, kamera, akcja! |
Wszystkie nasze obawy okazały się złudne. Już od wejścia zostaliśmy przyjęci serdecznie i z uśmiechem (nie uśmieszkiem!). W charakteryzatorni powitała nas Marzena Rogalska, od razu wymieniając z imienia wszystkie nasze córki (szacun! czasami ja sam się w nich gubię…). Ekipa przygotowująca nas do wejścia antenowego opowiadała o swoich rodzinach (pozdrawiam zwłaszcza pana od mikrofonów, też ojca córek).
A wiecie państwo, że ja też mam córki? |
W studiu dzieci mogły sobie biegać gdzie chciały, więc od razu poczuły się swobodnie. Tomasz Kammel przybił z nami piątki jakbyśmy się znali od dawna. Pełen luz.
A potem weszliśmy na antenę. Bałem się, że się zatnę lub będę miał pustkę w głowie, a tu proszę – rozmowa właściwie sama popłynęła. Co prawda widać po mnie lekkie spięcie, ale za to dużo swobody i lekkości wprowadziła moja żona. Myślę, że to też było ważne – że o rodzicielstwie można mówić nie tylko w kontekście problemów, wyzwań czy zagrożeń, ale też tak po prostu, naturalnie, jako stylu życia. Zresztą, zobaczcie sami:
Jedyne, czego żałuję, to tematów, które można było poruszyć, ale nie było na nie czasu. Wspomniałem co prawda jednym zdaniem o inicjatywie Tato.net, czyli ruchu aktywizującym ojców już od ponad 10 lat, ale chciałoby się więcej. Bo wbrew pozorom zaangażowanych ojców jest całkiem sporo i mają niezłe sukcesy.
W każdym razie pierwsze koty za płoty. Telewizja śniadaniowa zaliczona. Chyba było dobrze, bo od razu dostałem zaproszenie do następnej telewizji. To się chyba nazywa „5 minut sławy”? Lepiej nie otwierajcie lodówek… 😉