ZabawaZdrowie

Jak naturalnie wspierać odporność dzieci?

Za chwilę będziemy mogli ogłosić sukces. Właśnie kończy się kolejna zima, którą przetrwaliśmy bez żadnej choroby. Jak to możliwe?

Choć zauważyłem tę prawidłowość już jakiś czas temu, to jednak wciąż jestem pod wrażeniem. Otóż moje dzieci nie chorują. Serio!

Oczywiście nie tak w ogóle, bo czasem zdarza się im pociągać nosami albo kasłać w rytmie Macareny, ale to rzadkość. Takie zjawisko pojawia się zwykle w momencie powrotu z wakacji do placówek edukacyjnych. Najwyraźniej przyjmują wtedy na siebie większą dawkę nieznanych im wirusów, migiem to odchorowują, po czym wracają do formy jeszcze bardziej uodpornione. Proste.

Gdy jednak przychodzi sezon wirusowo-bakteriowo-zarazkowy, który ścina z nóg połowę populacji ich rówieśników, moje córki wzruszają jedynie ramionami. Przywdziewają jakąś teflonową zbroję, po której wszelkie sezonowe choroby spływają jak po kaczce. Przedszkole zdziesiątkowane, szkoła przerzedzona, a one chodzą po dworze jak gdyby nigdy nic.

W czym tkwi sekret? Odpowiedź znajdziecie w poniższym filmie, który nagraliśmy w naszej kuchni:

Przypuszczam, że sporą rolę odgrywają tutaj geny. Ani ja, ani moja żona raczej nie chorujemy, więc w naturalny sposób tę naszą wrodzoną odporność przejęły również dzieci. Jednak to tylko część sukcesu. Gdybyśmy zaniedbali resztę, prawdopodobnie nawet dobre geny by tu nie pomogły.

A owa reszta to przynajmniej te kilka poniższych czynników, które zdecydowanie wspomagają odporność naszej rodziny.

Zanim je wymienię, to pragnę poinformować, że partnerem akcji jest marka Philips, producent wyciskarki wolnoobrotowej HR1889/70 z serii Viva Collection, którą widzicie na filmie i na zdjęciach w tym wpisie. Korzystamy z niej od kilku miesięcy i bardzo chwalimy sobie jej możliwości oraz prostotę obsługi. Dzięki temu wyciskane soki mogą robić samodzielnie nawet dzieci (oczywiście pod nadzorem dorosłych). W podpisach pod zdjęciami wyszczególniam zalety tego modelu.

Nowoczesny design wyciskarki Philips zaskakująco dobrze współgra z naszą kuchnią utrzymaną w stylu retro.

1. Zimny chów

Ale nie taki w sensie symbolicznym, bo relacje z dziećmi mamy raczej gorące, tylko dosłownym. Otóż w naszym domu w miesiącach zimowych ustawiamy temperaturę nieco niższą od zalecanej. Nie jest to ani 21º C, ani nawet 20° C, ale nieco ponad 19° C.

Gdy komuś jest zimno, to nie podwyższamy temperatury na piecu, tylko ten ktoś zakłada polar lub sweter. Potem wychodząc z domu na dwór nasze ciała nie doświadczają szoku termicznego, a warto wiedzieć, że nagłe zmiany temperatur mogą być bardzo groźne dla ludzkiego organizmu.

Do wyciskarki można wkładać całe warzywa i owoce. Niech to dobrze wybrzmi: CAŁE OWOCE! Bez obierania, bez usuwania gniazd z pestkami, bez odcinania ogonków. Wystarczy je umyć i ziuuu! – do wyciskarki. To bardzo wygodne!

Oczywiście nie włożycie całego ananasa czy banana, ale jabłko, pomarańczę, cytrynę czy seler naciowy już tak. Pamiętajcie tylko, by cytrusy obrać ze skórki! Potem wyciskarka wolniutko rozdrabnia to wszystko na wiór, który wpada do pierwszego pojemnika, a sok powoli skapuje do drugiego. Mnie ten widok niezwykle uspokaja!

2. Hartowanie się

Kiedyś mnie to wkurzało, teraz ten obrazek sprawia mi radość. Gdy tylko się da, moje dzieci biegają na bosaka. W domu nie używają kapci, niechętnie też chodzą w skarpetkach, za to z lubością bawią się, mając kompletnie odsłonięte stopy.

Gdy tylko robi się cieplej, wybiegają na ogródek i na bosaka skaczą po trawie, po szyszkach, po kamieniach. Bawią się w deszczu, z nonszalancją traktując potencjalne zagrożenie przeziębieniem. Poza tym chodzą w t-shirtach na wiosnę i jesień, gdy my, dorośli, przywdziewamy już lekkie kurteczki. Córki też je zakładają, ale nie wtedy, gdy je o to poprosimy, tylko gdy zrobi się im zimno. Po prostu.

Kto nie lubi robić aniołków na śniegu, niech pierwszy rzuci śnieżką! Na szczęście dzięki zahartowanym organizmom nie musimy się zamartwiać, czy aby taka zabawa skończy się przeziębieniem.

I tu dochodzimy do punktu trzeciego.

3. Dzieci wiedzą lepiej

Już kiedyś o tym pisałem, ale chętnie przypomnę. Mierzi mnie widok rodziców, którzy na siłę okutują swoje dzieci od stóp do głów w wiele warstw ubrań – zwłaszcza jesienią i wiosną, że nie wspomnę o lecie. Często słyszę wtedy na placu zabaw: „Załóż czapeczkę, bo jest ci zimno!”. Gdy dziecko protestuje mówiąc, że nie jest mu zimno, pada argument ostateczny: „Wiem lepiej od ciebie, kiedy jest ci zimno, bo jestem twoim rodzicem i jestem dorosły!”.

A jak to wygląda u nas? Podczas zabawy na śniegu Zosi spadła czapka. Nawet tego nie zauważyła, tylko bawiła się dalej. Brak czapki nie był problemem dla niej, tylko dla mnie. Ponieważ jednak bardziej od dyskomfortu związanego z noszeniem nakrycia głowy uwiera ją nawet zwykły katar, dlatego nie miała oporów przed spełnieniem mojej prośby i założeniem czapki z powrotem.

Jasne, że zimą, gdy są mrozy, to naszym zadaniem jako rodziców jest zadbać o to, by dziecko się nie wychłodziło. W powyższym przykładzie mam jednak na myśli te pory roku, gdy aura sprzyja zabawom na dworze. Dzieci wówczas jakoś instynktownie ciągnie na zewnątrz. Nim jednak wyjdą z domu, często słyszą od rodziców kultowe: „Gdzie czapeczka?!”. No i niezależnie od pogody muszą mieć te czapeczki, te bluzy, te swetry, te kurteczki czy rękawiczki, no bo jest jesień lub wiosna albo temperatura w lecie spadła poniżej 20° C, co jest chyba jakąś krytyczną granicą rodzicielskiej tolerancji.

Nie wiem, jedynie przypuszczam, bo ja tak nie mam.

Dzięki wyciskarce polubiłem zielone koktajle, które do tej pory były dla mnie zbyt cierpkie w smaku. Teraz mogę dorzucić do składu więcej jabłek, bananów lub pomarańczy, dzięki czemu soki te nabierają słodkości.

My w tej kwestii ufamy dzieciom i ich samopoczuciu. Gdy jest im zimno, to po prostu wracają do domu, by uzupełnić garderobę. Jeśli jednak czują się dobrze w stroju, które założyły na dwór, niech w nim będą tyle, ile zechcą. Wolna wola!

Oczywiście czasami wracają zmarznięte, dzwoniące z zimna zębami albo pociągające nosem. Ale wtedy dostają koc, coś gorącego do picia albo idą pod ciepły prysznic i voilà! – można bawić się dalej.

Do tej pory ta intuicja nas nie zawiodła.

4. Zdrowe odżywianie

To dość oczywiste, ale może warto, żeby zabrzmiało to głośno – naprawdę warto dobrze odżywiać dzieci! Dieta parówkowo-ketchupowo-kajzerkowa może i cieszy oko rodzica („Ach, jak moje dziecko pięknie je i to do samego końca!”), ale już tak nie cieszy organizmu dziecka. W lichym jedzeniu wartości odżywczych jest tyle, co kot napłakał, więc układ odpornościowy nie ma z czego czerpać.

Mało tego. W takiej żywności jest zwykle sporo środków konserwujących i wzmacniaczy smaku, które niszczą znajdujące się w naszych jelitach probiotyki, czyli pożyteczne mikroorganizmy, chroniące nas przed różnorodnymi świństwami dostarczanymi drogą pokarmową. Gdy ta naturalna flora bakteryjna jelit jest zdziesiątkowana, organizm wysyła tam własne komórki odpornościowe, co skutkuje osłabieniem immunologicznej tarczy w innych miejscach, np. w gardle czy nosie. Wtedy o infekcję z byle powodu nietrudno.

Widoczna za mną Klarcia jest chyba najodważniejsza w mieszaniu ze sobą różnych skrajnych smaków. Testerem jej eksperymentów jestem najczęściej ja. Muszę przyznać, że to bardzo ciekawa rola, pełna… niespodzianek.

No dobra, padło wiele trudnych słów, ale co z tego wszystkiego mamy zapamiętać? Ano to, że powinniśmy dbać o nasze jelita. Dawać im dobre, a nie złe papu. Po prostu.

A dobre jedzenie wzmacniające odporność powinno zawierać:

  • witaminę C: ma ją czarna porzeczka, kiwi, cytryna, mandarynki, papryka czerwona, jarmuż, natka pietruszki;
  • żelazo: tu kłania się chude mięso wołowe, drób (indyk), podroby, tłuste ryby, jajka (żółtko), rośliny strączkowe, zielone warzywa (brokuły, papryka, szpinak, natka pietruszki), suszone figi, sezam;
  • cynk i miedź: zawierają je ryby, owoce morza, wątróbka cielęca, rośliny strączkowe, pestki dyni, jajka, soja;
  • witaminę A znajdziecie w papryce, pomidorach, kapuście, marchwi, brokułach, morelach, produktach mlecznych;
  • witaminy z grupy B są w fasoli, kiełkach, pestkach, orzechach, rybach, nabiale, drobiu, wołowinie;
  • witaminę D, która jest głównie w tranie i rybach, ale najłatwiej ją po prostu suplementować;
  • produkty probiotyczne, czyli zawierające żywe kultury takich samych bakterii, jakie są w jelitach człowieka: te znajdują się w jogurtach, kefirach czy kiszonkach (ogórki lub kapusta).

Jednak wyobrażam sobie, że wielu rodziców czytając te słowa, może sarkastycznie żachnąć: „Taaa… Już widzę, jak moje dziecko je te wszystkie produkty. Przecież na widok zielonego warzywa ono ucieka gdzie pieprz rośnie!”.

I tu docieramy do sedna tego wpisu.

5. Picie wyciskanych soków

Otóż praktycznym rozwiązaniem problemu jest zmiana sposobu podania tych składników – zamiast karmienia dziecka całymi kawałkami, można z nich wycisnąć pyszne soki. Z tych kawałków, nie z dzieci. 😉

Oto urobek jednej sesji wyciskarkowej moich córek. Bogactwo smaków, kolorów i aromatów. Jak widać, udało im zrobić nawet soki warstwowe!

Rzecz jasna nie wyciskajcie esencji z ryb, drobiu czy owoców morza. To znaczy, pewnie by się dało, ale nie polecam. Za to wszelkie owoce, warzywa, zioła czy nawet korzenie mogą stać się bazą do zrobienia fantastycznych soków, które wypije także dziecko. U nas najczęściej w użyciu są:

  • jabłka
  • pomarańcze
  • marchewka
  • banan
  • grejpfrut
  • cytryna
  • gruszka

Co odważniejsze dzieci sięgają po:

  • seler naciowy
  • natka pietruszki
  • jarmuż
  • imbir
  • szpinak
  • ogórek

Wyciskarka to znakomity sposób na zmieszanie w jednym soku składników, które nasze dzieci na co dzień nie tolerują. Szpinak? Fuj… Seler naciowy? Ble… Cytryna? Kwaśna… A w soku to wszystko da się wypić!

Co ważne, do tych mieszanek możecie „po rodzicielsku” (he, he…) przemycić składniki, na które dziecko zwykle nie może patrzeć: a to natkę pietruszki, a to seler naciowy, a to kawałeczek imbiru, a to cytrynę, a to liść szpinaku czy jarmużu. Prawdziwi mocarze mogą spróbować dorzucić cebulę lub czosnek, ale moje córki mają zbyt silne powonienie i nie dają się nabrać na podpuchę tatusia. Zresztą, ja sam te składniki wolę bardziej w sałatkach niż w sokach.

Jeżeli spodziewaliście się, że sypnę teraz gotowymi przepisami na sprawdzone soki, to muszę Was jednocześnie rozczarować i pocieszyć. Rozczarować, bo praktycznie nie mamy jednego przepisu, który byśmy zawsze powtarzali. Każdy z nich ewoluuje: albo zmieniają się proporcje, albo dochodzą kolejne składniki. Na dodatek każda z córek lubi co innego i woli tworzyć soki sama.

Lubię korzystać z urządzeń dobrze zrobionych. W tej wyciskarce nic nie trzeszczy, wszystko jest do siebie znakomicie dopasowane. Wrażenie robi też minimalistyczny design i dbałość o szczegóły wykonania.

Rozłożenie, umycie i złożenie wyciskarki jest dziecinnie proste – i to dosłownie dziecinnie. Na zdjęciu moja najstarsza córka przygotowuje kolejne elementy wyciskarki do umycia. Opłukanie całości wodą trwa około półtorej minuty. To naprawdę bardzo szybko!

A gdzie pocieszenie? W tym samym, co napisałem powyżej. Otóż dzieci uwielbiają eksperymentować! Mogą to robić w nieskończoność. Gdy pozwolicie im na zabawę w wyciskanie soków, zapewne nie raz zaskoczą Was nowatorskim zestawieniem składników. Ot, choćby takim: jabłka, cytryna, seler naciowy, pietruszka. Powstała z tego ciekawa zbitka skrajnych smaków, w którym słodkość miesza się z cierpkością, a kwaśność ze słodkością. Sam pewnie nie pokusiłbym się o taki miks, a tu proszę – naturalna skłonność dziecka do nieschematycznego myślenia zaowocowała czymś naprawdę oryginalnym.

* * *

Po kilku miesiącach użytkowania wyciskarka Philipsa stała się trwałym elementem wyposażenia naszej kuchni. Moje córki tak wdrożyły się w robienie soków za jej pomocą, że czasami każą nam wyjść z kuchni i szykują np. śniadanie niespodziankę. Świeżo wyciskany sok to niemal obowiązkowa pozycja w ich menu. Tak było w tym przypadku:

Jeżeli jesteście zainteresowani wyciskarką marki Philips, to klikając na TEN LINK zostaniecie przeniesieni do zestawienia najtańszych ofert online. Po dokonaniu zakupu otrzymam prowizję, która nie będzie miała wpływu na ostateczną wysokość ceny. Dziękuję!

Życzę Wam dużo zdrowia!

Marcin Perfuński

kontakt@supertata.tv

Partnerem akcji jest marka Philips

 

Share:

1 comment

  1. Michał 7 października, 2020 at 23:26 Odpowiedz

    Mam podobne doświadczenia (dzieci jeśli już chorują to lekko i bez konieczności zaciągania ich do lekarza) i w zasadzie moja recepta jest taka sama. Te 5 punktów, które wymieniłeś zmieniłoby nasze społeczeństwo gdybyśmy je powszechnie stosowali. No ale jest jak jest… Ja jeszcze z żoną morsuje, chociaż dzieci trudniej do tego namówić. Może jeszcze nie pora. Zalecam też uprawianie sportów przez cały rok. Zimy mamy jakie mamy i będą coraz cieplejsze. My gramy z dziećmi w zimę w piłkę, jeździmy na rowerze i czasem biegamy. Niestety coraz rzadziej, bo coraz mniej czasu, ale i tak widzimy efekty – dzieciaki nieźle się trzymają.

Skomentuj Michał Anuluj pisanie odpowiedzi